2009/11/27

a może frytki do tego?

Stworzenia bywają fascynujące. Barwne, przebojowe, klasyczne oraz cuda nad cudami. Takimi stworzeniami są moje studentki z kosmetologii. Właściwie dobrym określeniem na nie było by "studentki KOSMITOLOGII". Są kosmiczne w każdym calu. Błyszczą jak gwiazdy na niebie, rozpiętość umysłowa osiąga wartość galaktyk a ich astralne ciała są zawsze gdzieś poza bytem doczesnym.
Zachowanie tychże jest zdumiewające - płacą za studia, ale mają je w głębokim poważaniu. Wszystko czego się od nich wymaga jest zbyt wielkim obciążeniem dla umysłu. I tak na przykład siedzę na ćwiczeniach, opowiadam o składnikach chemicznych kwiatuszków, listków i korzonków - zdawać by się mogło, rzecz ważna dla przyszłych kosmetologów - wszak mowa o substancjach, które można umieścić w kremach, maseczkach itd. Nagle zauważam, iż ciało jednej z pań jest pozostawione samemu sobie, jej postać astralna już dawno opuściła ziemski piedestał i krąży zapewne wśród najjaśniejszych gwiazd. Odważam się więc wyrwać owe ciało z bezkresnej męki i przywrócić równowagę jin-jang (duszy i ciała). Pytam, czy wszystko w porządku, bo przecież kiedy dusza opuszcza ciało dzieją się różne nieprzewidziane rzeczy.
W odpowiedzi słyszę, że niebawem już ma być przerwa (logiczne przecież, któż by wytrzymał godzinę siedzenia bez przerwy), a w związku z tym pani zastanawia się nad możliwością pójścia do kebaba i zamówienia tam frytek, bo on są tam "wie pan, po prostu wspaniałe, bardzo dobre, można by rzecz rewelacyjne - i wcale nie tłuste".
Moje zdziwienie sięga zenitu - pani potrafi konstruować wypowiedzi, łączyć ze sobą słowa. Co więcej, potrafi słowami wyrazić emocje. Po chwili zdziwienie mija i przybiera formę zrozumienia - frytki, złociste, chrupiące, słone, wspaniałe. To ja jestem podły, przeszkadzam ludziom normalnie funkcjonować, opowiadam brednie, nie pozwalam na delektowanie się ukochanym ziemniaczkiem z głębokiego tłuszczu.
Hańba mi!

pozdrawiam,

2009/11/23

Audiofilsko

Przez miniony tydzień przebrnąłem nie bez szwanku, ale nie o tym. W sobotę cały dzień napinka, bo wieczorem miała być Kayah. Wprawdzie urodziny mojej rodzicielki zwolniły mnie z obowiązku spotkania z artystką w celu zaautografowania płyty, ale jakoś to odżałowałem. Natępną razą.
Koncert wprost wspaniały. Kayah wielką artystką jest i basta -  niech inni mówią co im się podoba, a ja i tak będę murem stał za nią. Przede wszystkim artystka bardzo ludzka, nie robiąca z siebie gwiazdy. Na powitanie podeszła do ludzi, przywitała się podając rękę parunastu osobom, na taki gest stać niewielu. Muzycznie cacko. Wprawdzie sama płyta Skała jest i tak mocno akustyczna, to aranżacje na miarę sali koncertowej były wspaniałe. Scenografia i światła wprowadzały w nieziemski nastrój, no i ten głos. Brzmiał jeszcze przez parę godzin po koncercie - ma baba zadęcie, oj ma. Świetne chórki, szczególnie Nick Sinclair znany z Fabryki Gwiazd. Kayah ma wyczucie i złapała co dobre, a wiadomo wszem i wobec, że murzyni mają nie tylko wielkie ... ale także wielki głos. Koncert przewidziany jak sądzę na godzinę i piętnaście minut skończył się 40 minut po czasie. Kolejny miał się rozpocząć o 20tej, ale ludzie musieli poczekać pół godziny na swoją kolej. A było warto.

pozdrawiam,

2009/11/18

Czytanie nosem

Ostatnio odebraliśmy od listonosza paczkę z książkami. Od razu rzuciłem się do rozpakowywania i oczywiście starym indiańskim sposobem obwąchałem kupione pozycje. Zdziwienie mojej żony sięgnęło zenitu. Tak już mam, że pierwszą rzeczą po zakupie książki, zanim przystąpię do czytania jest jej obwąchanie. Ten zapach farby drukarskiej jest niemożliwie uzależniający. Jest orgazmiczny, wprowadza nastrój, rozpoczyna proces czytania. Kiedy jeszcze wypożyczałem książki z biblioteki też je wąchałem. Ich zapach opowiadał historię czytelnictwa. Czasem był to dosyć ciężki zapach półkowego kurzu, co szło w parze z niezbyt ciekawą treścią, bądź ciężkim przekazem. Niekiedy strony pachniały kwiatowo - w większości czytały kobiety. Czasem czytelniczkami okazywały się panie domu, produkujące zapach placków ziemniaczanych lub kotletów mielonych (w tym przypadku na stronach od czasu do czasu pojawiały się tłuste plamy). Z czasem przestałem wypożyczać książki z biblioteki i przerzuciłem się na ekskluzywny zapach nowości. Niedawno przywiozłem książkę z podróży, niejako ją pożyczyłem. Po prostu w hotelu zostawiłem swoją, pachnącą i naznaczoną balsamem do opalania, a przywiozłem inną, którą też ktoś zostawił. Ona ma zapach wakacji, zapach chlorowanej wody (jest gruba, więc pewnie ktoś ją czytał przy basenie). Ot taki czytelniczy fetysz.

pozdrawiam,

2009/11/17

Bye bye maszkaro !

To jest koszmarny tydzień, już wiem, mimo, że dopiero się rozpoczął. Plaga chorób spadła na moich współpracowników toteż ktoś musi wziąć zastępstwo - ktoś kto nie ma dzieci czyli ja. Niech będzie. Po drugie 3 wykłady w jednym tygodniu to jest już przesada. No może gdyby były każdy innego dnia, a tu jak na złość dwa wykłady anglojęzyczne jeden po drugim, bez przerwy na kawę, bez przystanku. Potem jeszcze czwartek - ten wykład będzie raczej przyjemny, bo odbiorczynie nie bardzo kumate, ale zrobić trzeba. W piątek kolejny zawrót głowy - studenci od rana do wieczora.
Za to sobota jest w pełni moja, tak więc będzie się działo, oj będzie. Dzisiaj bladym świtem pan z UPS przyniósł świeżutkie, cudnie pachnące bilety na Kayah Akustycznie. Mam nadzieję, że się nie zawiodę na tej artystce. Zresztą nawiązując do dzisiejszej fascynacji D. Leszkiem Możdżerem, przypomniałem sobie jego świetny występ, na którym udało mi się być. Audiofilsko!

pozdrawiam,

2009/11/16

Nowszy model

Nigdy nie byłem dobry w pisaniu recenzji, ale postaram się jakoś to ująć.

Piątkowy wymarsz do kina na "The Rebound"/"Nowszy model" był zwieńczeniem pracowitego tygodnia. Wybierając ten film nie wiedziałem czego się spodziewać, zależało mi raczej na tym, żeby było śmiesznie, nieskomplikowanie - po prostu lekko. Wychodząc z założenia, że Catherine Zeta-Jones nie zagra w byle gniocie uległem tytułowi. Muszę przyznać, że nie mój wybór mnie nie zawiódł.
Film opowiada o miłosnych losach Sandy, kobiety, która pewnego dnia odkrywa, że jej idealne życie uległo destrukcji. Zdradzona przez męża we własnym domu, postanawia zmienić całkowicie otoczenie i odciąć się od dotychczasowego życia przeprowadzając się do Nowego Jorku. Sandy nie ma łatwego zadania, ma na wychowaniu dwójkę dzieciaków - jak na ich wiek, bardzo wyzwolonych i skorych do siania spustoszenia (tudzież patroszenia zdechłych szczurów). W nowym miejscu Sandy poznaje młodego barmana, socjologa z wykształcenia, którego zatrudnia jako nianię. Aram ma coś w sobie, fascynuje ją, a poza tym ma świetny kontakt z dziećmi, ale jest 15 lat młodszy - czy tak da się żyć? Czy miłość ma granice wieku, czy serce ma zahamowania? Na te i inne pytania  odpowie nam obraz.
Film robi dobre wrażenie, pokazując spojrzenia różnych osób na ten sam temat. Stoją razem, trzymając się za ręce, patrzą w tę samą stronę, ale czy na pewno widzą to samo?

pozdrawiam,

2009/11/13

Myli się tylko raz i nie jest to saper.

Ostatnio dużo chorowałem, no może za duże słowo. Często bywałem przeziębiony i postanowiłem to zmienić. Zagłębiwszy się w różne aspekty funkcjonowania organizmu, stwierdziłem, że najlepszym i najkorzystnieszym sposobem podniesienia odporności będzie aktywność fizyczna. Jako, że moja dotychczasowa forma ograniczała się tylko do siedzenia przez ekranem komputera oraz wychodzeniu na spacery z psem (i to te krótsze) nie mogło być ze mną dobrze! No cóż, postanowiłem biegać. Z perspektywy czasu muszę przyznać - była to dobra decyzja. No ale ...
W związku z pogodą zmiękłem lekko i z bieganiem przeniosłem się na siłownię. Jest to miejsce pierwotne, miejsce niezwykłe. Osiłki z chudymi nóżkami dzwigają potężne ciężary, po czym pokazują sobie klaty, bicepsy i karki. Istny cyrk, ale nie o tym. Rzecz rozgrywa się po całym wysiłku. Przychodzą tacy do szatni i na spocone, klejące się ciało zakładają spodenie, koszulę i dużą dozę pachnidła. Coś obrzydliwego, a jest przecież prysznic, który nie gryzie.
Mam wrażenie, że nasi siłacze boją się wody, to można wyczuć potem w sklepach i innych miejscach. Teraz już rozumiem co miał na myśli Kuba Sienkiewicz śpiewając "Jestem z miasta - to widać, słychać i CZUĆ".
Pomyślałem sobie jednak, że jestem w błędzie, oni po prostu się wstydzą i idą myć się w domu. Wczoraj jednak mój światopogląd został lekko zaburzony, usłyszałem bowiem rozmowę:
- "Poczekasz na mnie, bo idę się kąpać"
- "Idziesz się kąpać?"
- "A ty nie idziesz?"
- "Nie chce mi się, ale jak ty idziesz to i ja pójdę"
- "A idę, bo potem w domu też mi się nie będzie chciało plumkać, bo meczyk jakiś jest"

Jednym słowem kąpiel to przypadek i tym sposobem dochodzimy do sedna sprawy - dowcipu usłyszanego na tejże siłowni:
"Blondynka bierze udział w teleturnieju i pada pytanie - Myli się tylko raz - po niedługim namyśle blondyna udziela odpowiedzi - BRUDASY"

pozdrawiam,

2009/11/12

Pierwszy

Zawsze musi być ten pierwszy raz. Akurat w moim przypadku ten pierwszy raz jest już kolejny, a więc nie prawdziwy, mniej ekscytujący. Prawdziwie pierwszy blog był na studiach. Szary, czytelny, sarkastyczny - taki jak charakter jego twórcy. Omawiał, podsumowywał a czasem nawet wyśmiewał to co działo się dookoła. W sumie czasem nawet bardzo trafnie, jak mówili inni. Potem odechciało mi się cokolwiek robić, zająłem się zupełnie czymś innym, dzielenie się swoimi myślami przeszło na plan drugi, a może nawet jeden z dalszych. Do pisania wróciłem jakiś czas temu. Były to sporadyczne myśli, złapane gdzieś za ogon w locie, ale i te w końcu zniknęły. To nie znaczy, że zupełnie przestały krążyć nad głową, po prostu zostały zmącone.
Tak więc drogi czytelniku wiesz już, że to kolejna próba. Przygotuj się na odrobinę sarkazmu, na spazmatyczny śmiech, a czasem też na sentymentalną łezkę - chyba że należysz do grona nieczułych korporacyjnych robotów, których jedynym marzeniem jest wyjazd na imprezę integracyjną.
Nie twierdzę, że moje myśli będą stałe, że będzie to miejsce, do którego się przyzwyczaisz i chętnie będziesz wpadał - może się zdarzyć, że znów nie starczy mi sił i ochoty na to by cokolwiek pisać. Ten fakt nadaje temu blogowi nieco pikanterii - a pikanteria to moje drugie ja.

pozdrawiam,