2010/02/03

Jasny wieczór roku 1970 nie był czymś niezwykłym. Przynajmniej nie tam. Pachniało pieniędzmi, wszystko pływało w blasku neonów. Przechadzaliśmy się ulicą pełną dziwek, oszustów i naiwniaków, którzy postanowili znaleźć autostradę do sukcesu. Podobno można się na niej przejechać bez ograniczeń i to w obie strony. Tak mówił Joe. W sumie pewnie wiedział co mówi. Jego mały wózek, z którego sprzedawał hod dogi już dawno stał się restauracją, gdzie od lat spotykali się najwięksi - bo Joe potrafił zaskoczyć. Robił to z taką pasją, że nie sposób było nie zauważyć. W każdym razie w życiu widział niejedno. Można powiedzieć - był stąd.
Lekki pustynny wiaterek rozwiewał nam włosy, czas leciał nieubłaganie. Lada moment się spóźnimy. Mieliśmy być przed czasem, ale ona jak zawsze musiała przymierzać trzy sukienki. W końcu wybrała tą niebieską w duże grochy. Istotnie pięknie w niej wyglądała. Zawsze kiedy miała ją na sobie przypominała nimfę, która obleczona morską wodą, z połyskującymi promieniami słońca przechadza się po plaży. A może to była Candice ... nie ważne. Było jej pięknie i już.
Weszliśmy głównym wejściem. Przepych i tandeta. Tak mógłbym skomentować Hotel International. Zresztą jak wszystko tu w Las Vegas. Plastikowe marzenia, jak mawialiśmy z kumplami przy szkockiej. Choć ten plastik świetnie się sprzedawał i idę o zakład, że przez najbliższe pięćdziesiąt lat nic się nie zmieni.
Miałem niewyobrażalne wrażenie tłumu, który chaotycznie poruszał się korytarzem. Wśród stołów do gry trudno było rozpoznać jakąkolwiek twarz. Zrzuciłem marynarkę, wziąłem ją ponownie za rękę. Ach, aksamitna skóra i to bijące od niej ciepło.
Podszedł do nas Jeff i zaproponował krótszą drogę. Och jak to ułatwi nam przebrnięcie przez ten tłum. Tak, to dobre rozwiązanie, szczególnie, że nasz stolik jest zaraz tuż obok sceny.
Już z oddali widziałem czekającego w wiaderku szampana. Co to będzie za wieczór!
Usiedliśmy, cali w napięciu. Zatopiłem swój wzrok w jej pięknych ogromnych oczach. Widziałem w nich całe nasze życie. Spacery nad brzegiem oceanu,  nasz pierwszy pocałunek w Central Parku, na oczach rozbawionych dzieciaków. Dzisiaj chcę jej wreszcie wyznać to co czuję. Za długo już się zastanawiałem. Nie ma na co czekać. Tyle jest do stracenia. 
Poczułem nagłe szturchnięcie. Ach więc to już!

1 komentarz:

  1. Świetny tekst. Jak początek jakiejś fascynującej powieści. Nawet miałam nadzieję, że link przekieruje mnie na jakiegoś innego Twego bloga, w którym spełniasz się prozatorsko. Może warto o tym pomyśleć.

    OdpowiedzUsuń