Wszyscy, łącznie z moją żoną, pytają mnie po co właściwie zacząłem biegać. Rękę dam sobie uciąć, że w między czasie odbywały się zakłady o to, ile wytrzymam. Jak dotąd całkiem mi się podoba. Bieganie jest przyjemnością niewytłumaczalną. Wychodzisz z domu, rozciągasz się, patrzą na ciebie jak na idiotę. Potem biegniesz, po paru kilometrach czujesz, że mięśnie już trochę bolą. Nie oszukujmy się jest to całkiem spory wysiłek. Mimo tego biegniesz dalej, co więcej, dostajesz takiego napędu, że zaczynasz się uśmiechać. W zasadzie biegam dla tego "haju", bo dokładnie wiem kiedy nadejdzie i jest to uczucie wszechogarniające. Taki biegowy orgazm.
Czas, który przeznaczam na bieganie, nie jest czasem zmarnowanym. Okazuje się, że w czasie biegu można: myśleć, układać scenariusze, odgrywać scenki - jednym słowem jest to czas bardzo produktywny.
Ale dziś nie o tym. Mam pewną fobię - nie lubię być w mokrych rzeczach. Może inaczej, czuję się bardzo, ale to bardzo niedobrze jeśli zostanę zmuszony np. przez aurę, do przejścia choćby kawałka drogi w mokrych spodniach. Gorszą rzeczą, jest wpakowanie się do taksówki w zmoczonym ubraniu. Stres nie do przeżycia. Mimo to, że wczoraj padał deszcz, postanowiłem biegać. Zrobiłem 8 km i muszę przyznać, że deszcz miałem w dupie (literanie i metaforycznie). Jakoś mi to nie przeszkadzało. Wynika z tego, że bieganie nie tylko daje czas na przemyślenia, ale leczy też z lęków.
Za 10 dni zawody.
Czyli tzw. terapia szokowa. Podzielam niechęć, a może nawet wstręt do przemoczonych ubrań, o butach nie wspominając.
OdpowiedzUsuńI jeszcze jedno- czasem mi się udaje wprowadzić w stan podobny na scenie- ale to musi być coś naprawdę niezwykłego. Poza tym uwielbiam aerobik- niestety teraz brak na to czasu! Szkoda...
OdpowiedzUsuń