Wieczór już był całkiem zaawansowany, kiedy wbiegałem główną alejką do parku Zwierzynieckiego. Pustka jak po wybuchu bomby atomowej. Mimo tego spostrzegłem w oddali jakiś człekopodobny kształt. Pierwsza myśl - zaraz dadzą w ryja, ale biegnę dalej. Zbliżając się widziałem już, że to chłopięca postać stojąca przy ławce - zadziwiająco - przodem do ławki. Wszystko okazało się jasne gdy podbiegłem bliżej. Chłopiec owszem stał przodem do ławki ale nie bez powodu. Na ławeczce siedziało dziewczę, które przeobraziwszy się w parkowego potwora z aparatem liżąco-ssącym robiło chłopcu dobrze. Wprost pod latarnią. Moja pierwsza myśl - sodomia. Dopiero potem i to ze znacznym trudem wytłumaczyłem sobie, że się starzeję, bo przecież nie ma nic złego w robieniu lodzika w parku. Po to jest park, aby się relaksować i oddawać przyjemnym chwilom.
2010/03/24
2010/03/04
Grzecznie pytam
Mam ostatnio wrażenie, mam nadzieję mylne, że ludzie schamieli. Niestety. Standardowo na mojej twarzy gości uśmiech, nawet gdy jest ciężki dzień. Witam każdego wchodzącego pacjenta, żegnam gdy opuszcza aptekę. Niestety większość ma minę kota srającego na pustyni, a gdy słyszą "dzień dobry" robią minę jakoby połykali kupę słonia. O co chodzi?
Ja rozumiem, że człowiek wkracza do apteki z problemem, z bólem ciała i duszy. Wtórując Krzysztofowi Kononowiczowi - po to jestem ja, po to ja jestem!
Chętnie wysłucham, pocieszę, poradzę, przeciwdziała, złagodzę ... taką mam bowiem pracę. Chciałbym w zamian jedynie odrobinę kultury. Czy to tak dużo?
2010/03/01
Bańka mydlana
Wyobraźcie sobie - świat pod kopułą, w środku przemieszczające się ludziki, biegające w każdą stronę. Od lat krąży legenda, że kto wyjdzie spod kopuły tego dotknie straszliwa kara. Umrze on w męczarniach, a jego ciało zostanie zbezczeszczone na wietrze zapomnienia. Pradawne przekazy mówią bowiem, że poza kopułą jest przerażająca próżnia, która niszczy wszystko i wszystkich. Ot zwyczajnie - nie ma tam nic.
Jestem jednym z tych człowieczków przemieszczających się w tłumie. Niestety czas temu jakiś odkryłem, że kopuła jest tylko bańką mydlaną, pod którą istnieje nieinstniejący (ten zlepek jest tu nieprzypadkowy) świat. Coś na podobieństwo Imaginarium doktora Parnasussa. Z tą jednak różnicą, że doktorzy (a jest ich wielu) mają swoje własne imaginaria, które w nieodgadniony dla myśli ludzkiej sposób łączą się ze sobą, tworząc iście paradoksalne światy. Co więcej, część doktorów mianowała się profesorami i ich zadaniem jest pompowanie bańki do niewyobrażalnych wręcz rozmiarów - na chwałę czegoś - bo w sumie chyba nikt jeszcze nie odważył się zapytać czego.
Tak więc odkryłem tajne przejście. Taką norkę, przez którą można przejść na drugą stronę bańki i zobaczyć, że tam też jest czym oddychać. Od razu widzę analogię do podziemnego świata wykreowanego w Seksmisji - kiście się tam i nie wzbudzajcie konfliktów.
Tak więc ludziki chodzą po jasno wyznaczonych trasach, czasem się ze sobą zderzają - zupełnie zresztą nieprzypadkowo, gdyż wszystko to jest odgórnie zaplanowane i przemyślane. Ale co jest kluczowe dla świata bańki mydlanej to - to, że ludziki owe zgłębiają tajemną wiedzę dotyczącą tabelek i istniejących w nich cyferek.
Jako renegat, banita oraz znany buntownik roboczo nazywam te twory gównotabelkami, a sport którym zajmują się na co dzień ludziki gównotabelarstwem, potocznie zaś nazywany przez populację podbańkową NAUKĄ.
Z ekonomicznego punktu widzenia, jest to sport bardzo kosztowny i ekonomiczny zarazem. Otóż koszt prowadzenia gry w gównotabelarstwo jest bardzo duży, ale gracze nie ponoszą żadnych opłat - za wszystko płaci lud, którego nie ma - czyli ten, który odkryłem po drugiej stronie bańki.
Czemu ma służyć owa gra? Cóż, w cywilizacjach rozwiniętych, czyli takich gdzie nie nadmuchuje się baniek, a światy naukowe i nienaukowe ze sobą żyją w symbiozie, służy to rozwojowi i przyszłości. Dzięki temu możemy jeździć samochodem, latać samolotem, przeciwdziałać chorobom etc.
W naszym świecie, gdzie okropny lud zewnętrzny nie istnieje (jedynie udaje, że istnieje, bo zapewne jest lustrzanym odbiciem bańki w próżni - a skoro bańka jest sferą to odbicie jest zniekształcone) ludzie, a w zasadzie nadludzie, tworzą gównotabelki, z których tworzą tak zwane publikacje. I na tym koniec. Nędzny artykulik, za który są wynagradzani wirtualnymi punktami. Do dziś dnia nie doszedłem do tego, jak owe wirtualne punkciki nazywane Imact Factor przełożą się na rozwój naszego kraju, ale to chyba nie jest ważne. Takie mam wrażenie.
Podjąłem decyzję o ucieczce do złego świata, ale napotkałem życzliwych ludzi na swojej drodze, którzy bezustannie doradzają mi zmianę decyzji i upewniają w tym, że poza Pałacem Branickich nic dobrego mnie nie czeka, bo pradawni bogowie szykują mi zemstę na wietrze zapomnienia.
Ot sobie mózgi wyprali. Jednakże biorąc ich zadanie pod uwagę postanowiłem na koniec wyprawić bal - ale nie będzie pizzy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)